Strona główna Newsy „Lit” Janek Lityński. Epitafium.

„Lit” Janek Lityński. Epitafium.

Jan Lityński

Jan Lityński nie żyje. W niedzielę, 21 lutego 2021 roku, w godzinach popołudniowych, obiegła media wiadomość o tragicznej śmierci Janka. Człowiek przez największe C.

Od wczoraj, na różnych forach przybywa wpisów potwierdzających Jego wybitność, tak w czasach komuny, budowania demokracji, posłowania czy w ostatnich 10. latach. Miał 75 lat.

Z potwornym bólem:
NIE ŻYJE JANEK LITYŃSKI – przyjaciel od zawsze.
Nina i G.

 

 

 

 

1976 r. Jacek Kuroń i Jan Lityński w Radomiu jako przedstawiciele KOR-u.

Zdjęcie operacyjne SB, Archiwum IPN

Spotkanie przedstawicieli KOR i Karty 77. Od lewej: Marta Kubišová, Václav Havel, Adam Michnik, Jacek Kuroń, Antoni Macierewicz, Jan Lityński.
Śnieżka, lato 1978 r.
Nie da się dziś napisać nic poza tym, że to tak strasznie smutne i niesprawiedliwe. Zmarł
Jan Lityński

– wzór odwagi, intelektu, dystansu i radości życia. Janek zginął, ratując psa, nad Narwią.

Elzbieta

, ściskamy Cię najmocniej Pęka serce.

Grażyna Olewniczak
Bardzo, bardzo smutno …
Janku, tego się nie robi przyjaciołom
Elu, przytulam Cię mocno i z całego serca współczuję …
edit: Ratował tonącego psa. Przyjaciela. Cały Janek … Cały Lit …
Janku, to nie może być prawda…

Właśnie dotarła to mnie ta niewiarygodna wiadomość. Nie żyje

Jan Lityński

– legenda opozycji solidarnościowej, symbol wolności, związany wiele lat ze Świdnicą i Wałbrzychem.

Elu,
tak bardzo bardzo żal.
Nie chcę uwierzyc, ale jednak naplywaja potwierdzenia tej strasznej wiadomosci….
Jan, to byl dla mnie zaszczyt moc Cię poznać, rozmawiać, usłyszeć Twoja ocenę sytuacji w Polsce. Brak mi słów jak bardzo smutno dzis, jak żal… kolejny wielki, wspanialy, skromny człowiek odszedł. Janku, odpoczywaj w pokoju.
Elzbieta Bogucka

przyjmij nasze współczucie i pomoc. Jesteśmy z Toba…

Stefan Jerzy Adamski
Trudno mi uwierzyć, że Janek Lityński nie żyje. Zginął heroicznie, jakby nie dane mu było odejść gasnąc powoli. Utonął ratując swego czworonożnego przyjaciela, a nas, istoty tak jak On dwunożne, którym dane było poznać Janka bliżej, pozostawił po sobie tylko – i aż – intensywność wspomnień.
W dawnych czasach, a wydaje się jakby to było wczoraj, najbardziej łączyły nas rozmowy o książkach, filmach, piosenkach, dziwactwach ludzkiej natury, a nawet pewnie bardzo podobne poczucie humoru. Niektóre dowcipy i anegdotki pamiętam po dziś dzień, nawet sposób, w jaki je opowiadał… Polityka? Tak, ale raczej gdzieś w tle. Bo też i były to czasy, gdy pewne sprawy były dużo prostsze i nie wymagały wdawania się w detale…
Można się było z nim spierać, nie zgadzać, nie rozumieć niektórych Jego decyzji, ale On sam był człowiekiem tego formatu, że nie to było najbardziej istotne. Nigdy nie dał się całkowicie pochłonąć polityce. Był osobowością wielowymiarową, człowiekiem o chłodnym, analitycznym umyśle, a zarazem ekstrawertycznym, trochę nieprzywidywalnym, reagującym spontanicznie, ufającym własnym odczuciom, impulsom, emocjom. Potrafił znaleźć stan właściwej między nimi równowagi. Cóż tu jeszcze można powiedzieć…
Zostawię wiersz. Wrzucając go jak list do Janka w wody przepływającej rzeki – już nie Narwi, a Styksu…
Bente Kahan

Jan Lityński. Wczoraj zmarł polski bohater. Całe życie jest zgodne z ideałami wolności i praw człowieka. Nigdy się nie poddawaj. Olek i ja, i nasze dzieci, mieliśmy szczęście, że Cię znamy. Spoczywaj w pokoju, a praca twojego życia będzie dla innych przykładem do osiągnięcia.

Janek Lityński, przyjaciel, cudowny człowiek. Nie żyje. Ratował swoją przygarniętą ze schroniska suczkę, pod która załamal się lód na Narwii. To bardzo smutne.
Nie żyje Jan Lityński. Wspaniały, ciepły człowiek. Polityk, bohater antykomunistycznej opozycji, komandor Orderu Odrodzenia Polski. A dla mnie – mentor z czasów młodości. To on w 1989 r. wypisywał mi w „Niespodziance” zwolnienia ze szkoły. Panie Janku, nigdy o Panu nie zapomnimy.
Moje spotkanie ze śp. Janem Lityńskim w Gdańsku w „Europejskim Centrum Solidarności”- będzie brakowało Jego rozsądku i mądrości.
Trudno sobie wyobrazić bardziej kochanego człowieka niż Janek. Podejrzewam, że większość Polaków nawet nie zdaje sobie sprawy, jak wiele mu zawdzięcza.
Teraz wielu ludzi będzie przypominać rok 1968, 81, lata przełomu, jego kluczową współpracę z ostatnim godnym tego miana prezydentem Rzeczypospolitej…
Ja chciałbym wspomnieć jeden epizod, którego nigdy nie zapomnę, bo to była najlepsza lekcja polityki, najlepsza lekcja człowieczeństwa, jaką odebrałem.
Poznałem go dopiero w 1977, pewnie przez Mirka Chojeckiego, może przez Ewę Milewicz. Spodobał mi się od razu: zaimponowała mi jego pasja, jego empatia, wszystko wyrażane w jego charakterystycznej kadencji na 78 obrotów.
To były przemiłe, choć dorywcze spotkania.
Ale przyszedł Pierwszy Zjazd Solidarności w trójmiejskiej Hali Olivii i ja tam byłem trochę jako opozycjonista, trochę jako dziennikarz, pracujący dla włoskiej agencji prasowej. Napisanie korespondencji w wymiarze mogącym zainteresować zagranicznego czytelnika było dziecinnie łatwe; gorzej z jej podyktowaniem przez telefon, fatalnie działający z przyczyn technicznych i politycznych. Zostawało mi w każdym razie dużo czasu i chciałem się przydać.
Na Zjeździe Solidarności wyszły na jaw pierwsze podziały, to, co robotników z różnych zakładów pracy łączyło, to niechęć do „doradców”. Po raz pierwszy pojawiło się skandowanie „Inteligencja wyp.lać”. Duża część delegatów wcale nie była zainteresowana obalaniem komunizmu, uwolnieniem Polski spod sowieckiego jarzma; interesowało ich pracować jak najmniej i dostawać pieniędzy jak najwięcej.
Zrobiło się groźnie, stanęła pod znakiem zapytania wielka szansa Polski na niepodległość i demokrację.
Wtedy z bliska obserwowałem Janka. Chodziłem za nim jak piesek, objuczony butelkami wódki i jakimiś odezwami i listami, pełnymi nazwisk.
Janek, a ja – jego tragarz – za nim, chodził od pokoju do pokoju, od frakcji do frakcji. W każdym z tych pokoi siedziała grupa ponurych, dość agresywnie nastawionych mężczyzn, często już mocno podpitych, planujących następny dzień obrad: kto z kim ma wejść w koalicję, kto jaką listę, jaką odezwę ma podpisać, a jakiej nie, na jakiego delegata głosować, a jakiego umoczyć bezpowrotnie. To wszystko wyglądało niedobrze.
Janek wchodził do kolejnych pokoi i zaczynał rozmowę z obecnymi tam ludźmi, z Ursusa, ze Śląska, z Cegielskiego, Stoczni Gdańskiej i Szczecińskiej… Wrogo nastawione gremia rozbrajał wódką: moje zapasy topniały bardzo szybko.
Janek ze wszystkimi wypił, a ja z nimi też, żeby nie wyjść na „nieswojaka”.
Byłem już narąbany jak messerschmitt i chciałem do łóżka, ale Janek, na którym najwyraźniej wódka nie robiła wrażenia, kazał iść do kolejnych pokoi. To trwało przez całą prawie noc: o świcie wyszedłem na plażę, żeby wytrzeźwieć; tam wylegitymowali mnie wopiści.
Janek okazał się geniuszem dyplomacji. Ten finezyjny intelektualista potrafił znaleźć wspólny język ze wszystkimi. Wchodząc do kolejnych pokoi, napotykał często na wrogie twarze, wychodząc, był już kumplem.
Przemawiał niesamowicie bezpośrednio. W pierwszych pokojach bałem się, że go obiją, że ten sposób mówienia zwróci ich przeciwko niemu i przeciwko sprawie, za którą perorował. Ale nie, wręcz przeciwnie: ta bezpośredniość, to nieowijanie w bawełnę, to mówienie jasnym tekstem na kogo powinni głosować i dlaczego – zjednywało mu posłuch.
Jestem głęboko przekonany, że to dzięki Janowi Lityńskiemu, za którym nosiłem wódkę i papiery, nie doszło do nieodwracalnego. Do kryzysu i zaprzepaszczenia wielkiej, historycznej szansy Polski.
Dzięki niemu, choć oczywiście nie tylko niemu, po kilku tygodniach doszło do drugiej części Zjazdu i udało się ustalić, przynajmniej na jakiś czas sposoby współistnienia tak wielu odłamów tego narodowego zrywu.

 

Solidarność mogła się stać takim kolaboracyjnym obrzydlistwem, jakim jest teraz już wtedy; jeśli się nie stała, jeśli w 1989 r. ideały jedności i autentycznej niezależności odżyły niemal nienaruszone, jeśli przez ćwierć wieku udało się zbudować podwaliny pod nową, lepszą Polskę, to dzięki Tobie, kochany Janku.
Łzy mi lecą, kiedy to piszę.
Nasze spotkania ostatnio były rzadkie i tylko raz – ale Bóg mi świadkiem, że nie z mojej winy – był gościem w jednym z prowadzonych przeze mnie programów.
A teraz tak żałuję, że nie skorzystałem z jego obecności pełniejszymi garściami, teraz nie mogę znieść myśli, że już nigdy…

Elzbieta Bogucka bez siły.

Drodzy, Janek nie wypłynął z przerębli ratując psa. W przerębli znaleźliśmy się razem bo pobiegłam go ratować. My żyjemy . Janka szuka straż, helikoptery. Straciłam wczoraj swoje życie, Serce . Wszystko. Był w znakomitej formie, acz nie na tyle by się stamtąd wydostać.

BRAK KOMENTARZY

Spodobało Ci się, masz swoje zdanie na ten temat? Skomentuj.Cancel reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Exit mobile version